Flesh przez historię – rozmowa z Adamem Paczkowskim, fotografem i technikiem audiowizji Politechniki Koszalińskiej
Opublikowano 05.06.2023 13:44

7 czerwca br. w Filharmonii Koszalińskiej odbędzie się uroczysta gala z okazji 55-lecia uczelni. Jubileuszowi towarzyszyć będzie wystawa zdjęć Adama Paczkowskiego, wieloletniego pracownika Politechniki Koszalińskiej, który od kilkudziesięciu lat dokumentuje wydarzenia i inne ważne momenty z życia uczelni. Na ponad 30 planszach autor dokonał syntetycznego podsumowania 55 lat historii na mniej i bardziej oczywistych ujęciach. Po wydarzeniu wystawę będzie można oglądać w holu kampusu przy ulicy Śniadeckich 2. Z Adamem Paczkowskim rozmawiamy o historii zarówno uczelni, jak i fotografii.


- Zacznijmy od początku. Jak to się stało, że pracuje Pan na Politechnice Koszalińskiej?
- Chciałem pracować na uczelni. Ale na początku wcale nie miałem zajmować się fotografią. Sprawił to zupełny przypadek, choć fotografią pasjonowałem się od szkoły podstawowej. Miałem nawet własną ciemnię. Akurat tak się złożyło, że Iza Gromko, która w tamtych czasach odpowiadała za fotografię uczelnianą, potrzebowała do pomocy technika fotografii. Tak to się zaczęło. Szukałem miejsca, w którym będę czuć się dobrze. Zżyłem się na uczelni z ludźmi, atmosfera tego miejsca do dziś mi bardzo odpowiada.

- Czym się Pan wtedy zajmował?
- Pierwotnie była to fotografia typowo techniczna. Wtedy fotografia i poligrafia, były formalnie połączone i wspólnie tworzyły pomoce dla dydaktyki. Robiliśmy przeźrocza do wykładów, reprodukcje z dokumentów do skryptów, zdjęcia stanowisk badawczych. W jednym roku potrafiliśmy zrobić tysiące przeźroczy, najpierw czarno-białych, później barwnych. Zachowało się sporo negatywów półtonowych i mikrofilmów z tamtych czasów. Powstały z nich ogromne ilości odbitek dokumentowych. Szczególnie wiele przekazywał ich profesor Bogusław Polak, który skrupulatnie archiwizował różne dokumenty i swoje zbiory.

- A kiedy zaczął Pan uczyć studentów fotografii?
- To wydarzyło się, kiedy powstawał Instytut Wzornictwa (obecnie: Wydział Architektury i Wzornictwa) w 1996 roku. Fotografia była wpisana w program nauczania. Podzielono ten przedmiot na dwie części: teoretyczną i praktyczną. Zajmowałem się tą drugą, czyli częścią studyjną i laboratoryjną. Pracowaliśmy ze studentami w ciemni, zajmowaliśmy się pozytywami i negatywami.

- To nie jedyna funkcja, jaką pełni Pan na Politechnice Koszalińskiej. Podczas wydarzeń uczelnianych zajmuje się Pan także nagłośnieniem.
- Tak, po kilku reorganizacjach i zmianach powstał Zakład Nowych Technik Nauczania. W jego skład wchodziła fotografia i audiowizja. Z czasem okazało się, że z sześcioosobowego zespołu zostałem sam, a obowiązki pozostały.

- A czy te dziedziny mają punkty wspólny?
- O tyle, że audiowizja i fotografia występują w tym samym miejscu, czasie i przestrzeni. Czyli, mówiąc prościej, są wydarzenia, które trzeba nagłośnić i sfotografować jednocześnie. A ja zawsze byłem na miejscu (śmiech). Po fotografii przyszedł czas na film, czyli też dźwięk. W tej pracy otarłem się o wszystkie sztuki wizualne.

- Co zmieniło się w pracy fotografa przez te 37 lat, podczas których pracuje Pan na Politechnice Koszalińskiej?
- Przede wszystkim na moją pracę miał i ma wpływ postęp technologiczny. Folie i przeźrocza wyparły komputery i projektory, więc część prac manualnych nam odpadła. Za to bardzo rozrosła się fotografia reporterska i produktowa. Można więc powiedzieć, że niejako ewolucja wymusiła na mnie, zresztą podobnie jak na innych fotografach, tę zmianę.

- I jak Pan to przyjął?
- Spokojnie (śmiech). Zaczynałem od fotografii reporterskiej, a dopiero potem zajmowałem się fotografią techniczną. Wraz z rozwojem fotografii, zwłaszcza reporterskiej, pojawiły się nowe wyzwania, ponieważ ten rodzaj fotografii wymaga nieco innego sprzętu – przede wszystkim szybszego.

- A jest coś, za czym Pan tęskni?
- Mam sentyment do tamtego okresu. Ale praca w ciemni nie była moim ulubionym sposobem spędzania czasu. Wolę ciemnię za dnia, czyli po prostu fotografować. Za to pamiętam dobrze sytuacje, w których robiliśmy zdjęcia lotnicze. Wtedy nie było jeszcze dronów. Lataliśmy małymi samolotami silnikowymi. Latałem między innymi z profesorem Tomaszem Krzyżyńskim - byłym rektorem uczelni i ze śp. Adamem Romanowskim.

- Jakie były Pana wrażenia z takiego lotu? Był Pan w stanie skupić się na zdjęciach?
- Przyznam, że to było bardzo trudne. Trzeba kilka razy polecieć, żeby przestać zwracać uwagę na otoczenie i zająć się robieniem zdjęć. Bo patrzenie z zachwytem na ziemię, a dobre parametry do fotografii to dwie zupełnie różne rzeczy. Żeby dobrze uchwycić piękny zachód słońca, który się widzi, trzeba skupić się, pomijając odblaski, otwierane szybki, urywający głowę wiatr.

- A czy dobre warunki lotnicze równają się dobrym warunkom pracy fotografa?
- Właściwie tak, bo mówimy tutaj o przejrzystości powietrza. To w sumie jest warunek udanej fotografii lotniczej, bo cóż nam po tym, że jesteśmy wysoko i horyzont jest daleko, skoro na zdjęciu go nie widać, ponieważ jest zamglony. Nie warto wylatywać w złą pogodę, chyba że ma się pomysł na specyficzne zdjęcie.

- Czy praca w jednym miejscu może się znudzić?
- Fotograf musi się przemieszczać, sytuacja musi się zmieniać. Na co dzień różnie to bywa. Żeby uniknąć powtarzalności staram się za każdym razem spoglądać inaczej na obiekty i sytuacje, które przyjdzie mi fotografować.

- Z okazji 55-lecia uczelni przygotował Pan okolicznościową wystawę. Czy miał pan jakiś klucz wyboru tych zdjęć?
- To wystawa jubileuszowa, więc uznałem, że trzeba pokazać wszystko od początku. Trudno jest pokazać na niewiele ponad 30 zdjęciach 55 lat. Nie zawsze są to fotografie, które bronią się same. Nie zawsze w takich znamienitych momentach da się wybrać równie dobre zdjęcie, więc wymagają one komentarza. Wybrane zdjęcia przedstawiają sytuacje, które z mojego punktu widzenia są istotne.

- Zaciekawiło mnie zdjęcie z przemarszem w deszczu. Czy może Pan opowiedzieć o nim coś więcej?
- Zrobiłem je podczas zjazdu KRPUT-u, czyli Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych, który zbiegł się w czasie z inauguracją roku akademickiego. Ruch samochodowy na jednym pasie został wtedy wstrzymany. Zwyczajowo zaproszeni goście i uczestnicy maszerowali przez krótki odcinek ulicami miasta. Miało to być widowisko, mieszkańcy Koszalina mogli przyjrzeć się temu korowodowi barwnych tóg z innych uczelni, i było, szczególnie że pogoda nie dopisała kompletnie (śmiech). Rektorat sprawdził prognozę pogody i przygotował dla wszystkich jednolite parasole.

- A czy fotografowi udzielają się emocje w takich momentach?
- Nie zawsze, czasem jest potrzebne tak zwane odcięcie. Czy to z powodów osobistych, czy czysto technicznych. Ale generalnie lubię obserwować emocje. Choć staram się do tych emocji podchodzić bez emocji (uśmiech).

- Skoro mówimy o emocjach, czy cieszy się Pan na myśl o wernisażu swojej wystawy?
- Oczywiście. Z punktu widzenia jubileuszu jest to moim zdaniem rzecz niezbędna. Powiedziałbym, że ta wystawa powinna mieć nie 30, a ponad 300 prac, co wtedy dałoby pełniejszy obraz tych wszystkich wydarzeń. To jest taki wycinek, urywek, flesz przez historię, pokazujący najważniejsze rzeczy.

- Był Pan świadkiem rozbudowy wszystkich kampusów. Czy to robiło na Panu wrażenie?
- Największe zrobił na mnie widok wykopanych dołów pod budowę budynku. Natomiast te obiekty powstawały w tak długim czasie, że dopiero efekt końcowy zrobił na mnie wrażenie. Miałem pomysł, żeby przygotować serię zdjęć pod hasłem „Kiedyś i teraz”, która może powstanie przy innej okazji.

- A co dalej: jakie ma Pan plany, jakie marzenia związane z uczelnią?
- Byłoby fajnie, gdyby powstało studenckie koło, które zajmowałoby się klasyczną fotografią. Wielokrotnie docierają do mnie głosy od pracowników czy byłych studentów, że „kiedyś to było fajnie w tej ciemni, jakby jeszcze raz tam pogrzebać…”.

- Sądzi Pan, że to zainteresowałoby dzisiejszą młodzież?
- Większość studentów teraz nie miała okazji zetknąć się z taką pracą. Fotografia otworkowa czy klasyczna czarno-biała, ma się jeszcze całkiem nieźle. To też dobra okazja, aby studenci poznali techniki, które stosowało się, zanim pojawiły się programy graficzne do obróbki zdjęć. Wtedy, aby zmienić tło w zdjęciu, trzeba było maskować mechanicznie poprzez wycinanie papierów i wielokrotne naświetlanie zdjęcia. Poza tym tamte techniki wymagały dużo więcej czasu. Efekt w fotografii kolorowej uzyskiwało się po godzinie, to była trudniejsza praca i wymagała wielu prób, aby uzyskać dobry efekt końcowy. Fotografia klasyczna to w dużej mierze metoda prób i błędów.

- A jaki typ fotografii lubi Pan najbardziej?
- Bardzo lubię fotografię przyrodniczą i krajoznawczą. Mam takie miejsca, w które mogę przyjść o każdej porze roku i zawsze znajduję coś innego. Lubię też makrofotografię. Tu zawsze wszystko się szybko zmienia i nie trzeba jeździć tysiąca kilometrów, żeby zobaczyć nowy obraz. Z bliska świat wygląda inaczej.

rozmawiała Justyna Horków